Gwałt – Ireneusz Iredyński
Augustyn Baran
Ireneusz Iredyński jest zapomnianym pisarzem. Co pewien czas powraca jednak we wspomnieniach tych, którzy go znali osobiście. Raczej w pozytywnych wspomnieniach. Jako zdolny prozaik i dramaturg. Z tym, że nadużywał alkoholu i nie miał sobie równych.
Był kumplem Andrzeja Brychta. Obaj „rządzili”. Wdał się w jakąś pijacko towarzyską rozróbę i został oskarżony o gwałt. Brycht w wywiadzie dla „Literatury” powiedział wyraźnie – nie mógł zgwałcić, nawet nie próbował. Nie nadawał się do takich wyczynów.
Oświadczeniom Brychta przeczy końcówka życia pisarza: spodobał się bogatej kobiecie i ta – z pijackiej Warszawy wywiozła go do daczy na Mazurach. Miał tam wszystko: spokój, totalną ciszę plus świergot skrzydlatych; miał zapewniony dostatek, wszystko oprócz towarzystwa i alkoholu. Po tej próbie rajskiego życia, zresztą niedługiej – uciekł ponownie do Warszawy. Uciekł stamtąd, aby umrzeć w swoim środowisku, na swoją śmierć.
Lepiej umrzeć swoją śmiercią, niż żyć przeciw sobie.
Całkowicie przypadkiem wspominam o Iredyńskim, którego nie znałem osobiście, chociaż w jego czasie studiowałem w Warszawie. Nie znam również jego twórczości. Wspominam, bo natrafiłem na notę o nim w książce mojego przyjaciela – poety i prozaika Zdzisława Antolskiego „Karta choroby”.
Zdzisław darował sobie studia, poznał dziesiątki piszących. We wspomnieniach napisał:
„Poeta B. odwiedził Iredyńskiego w jego mieszkaniu w Warszawie. Opowiadał, że Iredyński pije wódkę szklankami, jak kiedyś Przybyszewski. Potem był komunikat w gazecie, że zmarł Ireneusz Iredyński. Prozaik. Dramaturg. Autor słuchowisk radiowych. Przedwcześnie. Nie chciał być pisarzem prowincjonalnym. Opuścił dom z ogródkiem. Z malwami pod oknami. Nudę małego miasteczka”.
Gwałtem jest próba gwałtu. Nie przesadza się starych drzew – głosi przysłowie. Moim zdaniem – nie przesadza się żadnych drzew. Sadzi się młode, właściwe do wzrostu sadzonki. Reszta jest umieraniem.
Zgoda: ktoś dobrze czuje się pod lipą. Jej właściciel, i Gość, którego zapraszają. Ale, oprócz lipy są i inne wartości – mniej lipne, mniej poetycko rustykalne. Są wartości Wielkiego Miasta, Pełnej Anonimowości, celowego zagubienia, Nowych Ludzi.
Tolerancja dla cudzych wartości jest obecnie niezmiernie rzadka. Najrzadsza jednak wtedy, gdy dotyczy środowiska, w którym żyje pisarz, poeta, artysta. Ktoś, kto mieszka i tworzy poza CENTRUM – jest dziwakiem, co najmniej. Szkoda tylko, że takie jest ogólnopolskie mniemanie, tak ogólnopolskie, że aż polskie. Nigdzie, naprawdę nigdzie na świecie nie ma już żadnego znaczenia, gdzie się żyje i tworzy.