Balladynki
Augustyn Baran
Podsłuchane w autobusie na trasie Brzozów – Izdebki: Przede mną siedzą dwie starsze kobiecinki. Starsza opowiada o swoim kaprawym losie – wraca właśnie ze szpitala. Na jej twarzy sińce – żółto sine. Staw biodrowy nadal boli, jak przed szpitalem w Brzozowie.
Pochodzi ze wsi koło Dynowa. Mieszka z córką i dwoma dorastającymi wnuczkami. Zięć na robotach w Niemczech. Ona ma emeryturę. Kiedy tylko otrzyma – dopadają ją wnuczki i chustami związanymi w ciężkie bolesne guzy – supły biją babcię tak długo, aż odda co do grosza. Ale nie dzieje się tak tylko raz w miesiącu, tak dzieje się często, kiedy babcia nie ma już nic do oddania, więc nie jest potrzebna do innych celów, niż do ćwiczenia celności.
Ten staw biodrowy – też z ich winy – potrąciły ją, upadła, nie mogła wstać. Skopały i dokądś poszły. Córka staruszki nie przeszkadza w młóceniu matki. Patrzy spokojnie, obojętnie na matkę – mocno już zużyty i prawie niepotrzebny w domu worek treningowy.
Chciałabym do Domu Starców – mówi maltretowana. Przez swoją domową przemoc, nie obcą przecież. Nie ma kto pomóc.
Mój pierwszy odruch – podejść i pomóc. Zainteresować się. Ale nie idę za odruchem serca. Nauczony doświadczeniem, że poniewierana kobieta wyprze się swoich słów, zaprzeczy bolesnym faktom. Zostanę oskarżony o zniesławienie balladynek. Przegram proces sądowy.
Kto ma miękkie serce – musi mieć twardy tyłek. Lepiej nie czynić dobra. W świecie, gdzie jest dobro – nie są potrzebne gazety. Nie ma o czym pisać. Dobro jest nudne. Naprawdę takie.