Był bal
Augustyn Baran
Było to dawno, kiedy nie było jeszcze dyskotek. Może gdzieś były: w Paryżu, w Nowym Jorku. Na pewno nie w Izdebkach.
Stary < Dom Ludowy > już nie istnieje, ale zabawy w nim nie ustępowały wytwornym balom: czerwień żarówek, transportery wódki, wina marki wino, piwo – ceny wszystkiego — zabawne.
Szli nasi. Przyjeżdżali obcy z okolicznych wiosek. Szły panny malowane jak lale. Podlotki. Piękni, bojowi chłopcy.
Niewielu tańczyło, ale pili wszyscy – swoją i swojską. Z gwinta, z musztardówek, ze stakanów.
A potem: szare pole, cmentarne drzewa na Wzgórzu Milczenia. Ciepło zapomnianych badyli. Pierwsza miłość, druga i trzecia. Ile sił – tyle miłości.
Sala – ostatni śpiew. W powietrzu szary pył spod starej podłogi. Gaśnie przedostatnia żarówka strącona damskim czółenkiem. Przy nielicznych stolikach – ci, co nie padli. Padła większość.
Wokół sali – śpią nasi i obcy. Rankiem odwrócą buzie od wschodzącego słońca. Kto się zabawił, przełamał kryzys -ten wraca. Echo niesie po wsi pieśń tęskną: O mój rozmarynie rozwijaj się …
W niedzielę po południu chłopcy przegrali ważny mecz. W poniedziałek rano spotykam rozradowaną uczennicę:
To była najpiękniejsza zabawa w moim życiu – mówi dziewczątko z piątej klasy. – Pan też był, więc zgodzi się ze mną.