Nie miejcie nad nią litości – Katarzyna Zdanowicz

Andrzej Bochacz

Katarzyna Zdanowicz jest poetką i moją przyjaciółką. Wprawdzie nie ma przyjaźni między mężczyzną a kobieta, ale ja już jestem starym człowiekiem, a Katarzyna tylko poetką. Kiedy miała kilkanaście lat ogłoszono ją Wunderkindem. Na skalę ogólnopolską, nie tylko białostocką.
Zobaczyłam ją na jednym z konkursów literackich tuż przed rozdaniem trofeów. Wyszła z moich okularów rozebrana. Tak, jest bardzo ładna. Młodość – to nie wszystko, wszystkim jest piękno, dobro i talent.
Katarzyna jest autorką czterech tomików wierszy, studentką filologii ojczystej w Białymstoku oraz reporterką. Przede wszystkim jest poetką, a jej wiersze, jak pisze mój przyjaciel z czasów studenckich – Jerzy Plutowicz – są odważne. Nie boją się proboszcza ani towarzysza ze zwycięskiej w ostatnich wyborach partii.
Katarzyna jawiła mi się wtedy postacią ze słów i snów. Bronisław Maj w krótkim wprowadzeniu do jej tomiku Szkliwo uważa, że poezję robi się ze „snów i słów”. Majowi chodzi o dobrą poezję, a nie produkcję wierszy mieszczącą się na wielotonowe tiry. I takiej też jest najwięcej w naszym kraju, bo wciąż pokutuje w narodzie romantyczny obowiązek bycia poetą.
Wiersze Katarzyny, tak z ostatniego, jak i poprzednich dziewczyńskich tomików różnią się tym od nagminnej produkcji, że są poezją. Dotychczasowe mity literackie ożywają na nowo, nakładają się na świat zastany i zostają przetworzone w duszy i ciele Katarzyny na twory oryginalne, w pełni poetyckie. Tak jest w wierszu lekcja z Szekspirem: „Romeo posuwa służącą Julii/ale to jeszcze nie tragedia”. Na pewno nie, myślę. Na pewno to nie tragedia dla służącej…
Tragizm w poezji Katarzyny nie tkwi więc w mitach literackich, tylko poza nimi. Tragizm w jej poezji dopiero się rodzi, kiełkuje. W widzeniu i wewnętrznym odczuwaniu świata.
Znajduję w jej wierszach: niemożność zbliżenia i akceptacji, a więc – odrzucenie. Wyjście – odejście. Reakcja psychologicznie uzasadniona, ale i w pełni poetycka. Nie ma zgody na świat ciemny i straszny. Stąd ucieczka, odrzucenie absurdu cudzego istnienia. Wystarczy własny absurd, który jest tragizmem czystym, nieskalanym, dziewczęcym.
„…Piekło jest w nas/nie poza nami…” – zmienia, ale i po-głębia znany egzystencjalistyczny aforyzm Sartre`a.
Katarzyna mówi o wszystkim, o rzeczach możliwie wszystkich bez dojrzałej kobiecej tremy. W tym, w tej technice poetyckiej – tkwi jej odwaga.
„Balladyna i inne kobiety mojego pokroju/nóż noszą w torebce zamiast grzebienia/uwielbiają kochać się lesie/jedzą malinowy dżem.”
Czasem spotka Chrystusa w supermarkecie, kupującego środki przeciwbólowe… Przede wszystkim(?):”lubi perwersje płatki mleczne i Dostojewskiego/rozbiera się w wierszach za marne pieniądze/poza tym nie ufa tym którzy jej ufają/i kocha po-twory potworną miłością”.
Wydawać by się mogło, że ja liryczne poetki Katarzyny jest kabotyńskie lub na opak celowo wywrócone. Tymczasem poezja Katarzyny z tomiku na tomik, z roku na rok, niemalże z wiersza na wiersz dojrzewa do tragedii, która nie jest teatrem, lecz tragizmem w pełni absurdalnym – ludzkim i kobiecym.
Dlatego: nie miejcie nad nią litości! Bo litość będzie przeciw Katarzynie. Jako Kobiecie i Poetce.