Umarł Augustyn Baran
Pisarz z Izdebek, przyjaciel wielu ludzi. Urodził się w 1944 roku, opublikował trzy książki: „Głowa wroga”, „Tau, tau” i „W pełni księżyca”. Nigdy nie zabiegał o sławę ani uznanie. Cud skromności w dzisiejszych czasach. Siedział w swoich Izdebkach, w narożnym pokoju w domu z czerwonej cegły i stamtąd oglądał świat. Był mądry i wiedział, że w istocie świat podobny jest do Izdebek, a Izdebki do całego świata.
Przez ostatnie pięć lat milczał. Miał ciężki wylew. Dotknięty afazją i częściowym paraliżem żył połowicznie. Tak się mogło w każdym razie wydawać. Lecz gdy go odwiedzaliśmy w tych wszystkich domach opieki, w Dynowie, w Brzozowie, w tych miejscach zanurzonych w ciszy i leżących jakby gdzieś poza czasem, Augustyn po prostu opuszczał swoją chorobę. Wychodził z niej. Na widok przyjaciół się odmieniał. Próbował porzucić nieruchomość, wyrwać się z milczenia. Za pomocą kilkunastu słów (ostatnio Bóg wie dlaczego rosyjskich.), za pomocą tego swojego niesamowitego, pięknego uśmiechu stwarzał wrażenie, że wszystko jest jak dawniej, że wszystko jest w porządku. Czasami wydawało się, że to on nas pociesza.
Jadł winogrona i z przewrotnym błyskiem w oku pstrykał pestkami po całej sali. To była nasza gra. Czekał aż powiemy: Guściu, nie śmieć.
Chyba się zmniejszył. W każdym razie i w łóżku, i w wózku, którym dość sprawnie się poruszał, wyglądał jakoś tak dziecięco. Jakby chciał zniknąć, skurczyć się, zapaść we własną cielesność. Może zaczął w jakiś przedziwny, nieodgadniony sposób upodabniać się do własnych bohaterów, którzy ulepieni byli nade wszystko z gęstej, ciężkiej, człowieczej materii? Jakaś straszliwa ironia życia w tym się objawiała i jednocześnie mądrość. To było tak, jakby ten drobny, dziecięcy stary mężczyzna na inwalidzkim wózku sam siebie wymyślił.
Czasami zastawaliśmy go śpiącego w towarzystwie tej czy innej książki. Gdy chciał, to składał bezbłędnie litery i słowa i było widać, że tylko afazja przeszkadza mu w czytaniu. Lecz tego, jakie sensy znajdował wśród znaków pisma, nigdy się już nie dowiemy. Czasami otwieraliśmy przed nim laptopa, żeby coś napisał. Zupełnie to lekceważył. Wolał oglądać zdjęcia. Lubił się też fotografować. Gdy wyjmowałem aparat, przybierał kpiąco-uroczysty wyraz twarzy i prostował się w swoim pojeździe.
Teraz przypominają się drobne zdarzenia, szczegóły, oderwane obrazy, gesty. Nic, co by się składało w jakąś całość. Może nie ma żadnej całości? Tylko właśnie te drobne zdarzenia i gesty? I potem się widzi, że było ich za mało, że mogło być, że powinno być więcej. Więc jeśli ktoś ma gdzieś swojego Augustyna Barana, to po prostu powinien częściej do niego przychodzić. Bo któregoś poranka dowie się, że nie ma już do kogo pójść.
Pogrzeb Augustyna odbędzie się we wtorek 27 lipca w Izdebkach koło Brzozowa o godz. 10 na miejscowym cmentarzu.
Przez ostatnie pięć lat milczał. Miał ciężki wylew. Dotknięty afazją i częściowym paraliżem żył połowicznie. Tak się mogło w każdym razie wydawać. Lecz gdy go odwiedzaliśmy w tych wszystkich domach opieki, w Dynowie, w Brzozowie, w tych miejscach zanurzonych w ciszy i leżących jakby gdzieś poza czasem, Augustyn po prostu opuszczał swoją chorobę. Wychodził z niej. Na widok przyjaciół się odmieniał. Próbował porzucić nieruchomość, wyrwać się z milczenia. Za pomocą kilkunastu słów (ostatnio Bóg wie dlaczego rosyjskich.), za pomocą tego swojego niesamowitego, pięknego uśmiechu stwarzał wrażenie, że wszystko jest jak dawniej, że wszystko jest w porządku. Czasami wydawało się, że to on nas pociesza.
Jadł winogrona i z przewrotnym błyskiem w oku pstrykał pestkami po całej sali. To była nasza gra. Czekał aż powiemy: Guściu, nie śmieć.
Chyba się zmniejszył. W każdym razie i w łóżku, i w wózku, którym dość sprawnie się poruszał, wyglądał jakoś tak dziecięco. Jakby chciał zniknąć, skurczyć się, zapaść we własną cielesność. Może zaczął w jakiś przedziwny, nieodgadniony sposób upodabniać się do własnych bohaterów, którzy ulepieni byli nade wszystko z gęstej, ciężkiej, człowieczej materii? Jakaś straszliwa ironia życia w tym się objawiała i jednocześnie mądrość. To było tak, jakby ten drobny, dziecięcy stary mężczyzna na inwalidzkim wózku sam siebie wymyślił.
Czasami zastawaliśmy go śpiącego w towarzystwie tej czy innej książki. Gdy chciał, to składał bezbłędnie litery i słowa i było widać, że tylko afazja przeszkadza mu w czytaniu. Lecz tego, jakie sensy znajdował wśród znaków pisma, nigdy się już nie dowiemy. Czasami otwieraliśmy przed nim laptopa, żeby coś napisał. Zupełnie to lekceważył. Wolał oglądać zdjęcia. Lubił się też fotografować. Gdy wyjmowałem aparat, przybierał kpiąco-uroczysty wyraz twarzy i prostował się w swoim pojeździe.
Teraz przypominają się drobne zdarzenia, szczegóły, oderwane obrazy, gesty. Nic, co by się składało w jakąś całość. Może nie ma żadnej całości? Tylko właśnie te drobne zdarzenia i gesty? I potem się widzi, że było ich za mało, że mogło być, że powinno być więcej. Więc jeśli ktoś ma gdzieś swojego Augustyna Barana, to po prostu powinien częściej do niego przychodzić. Bo któregoś poranka dowie się, że nie ma już do kogo pójść.
Pogrzeb Augustyna odbędzie się we wtorek 27 lipca w Izdebkach koło Brzozowa o godz. 10 na miejscowym cmentarzu.